wtorek, 27 września 2011

czas leci za szybko..

Sobotni dzień był strasznie długi i męczący, choć bardzo udany. Całe szczęście, że była piękna, słoneczna pogoda.
Zaczęłam o 11 od Concert Choir Picnic w 'parku', czyli na pustym polu z ławkami, stolikami i grillem. Były różne gry w stylu wożenia ludzi w taczce, skokach w workach, przeciągania liny, przekłuwania balonów itp. Dokładnie, jak dla dzieci. Ale była naprawdę niesamowita amosfera, świetna zabawa i dużo śmiechu. Pomijając fakt, że była to tylko zabawa - nasza drużyna wygrała :D
Potem przyszedł czas na jedzenie. Amerykańskie burgery i hot-dogi. Mnóstwo przepysznych ciastek.Ogromny tort z napisem 'O sole mio'. I oczywiście - chipsy.
Dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się i... planowaliśmy. W pewnych momentach rozmowa przypominała mi trochę ploteczki z Łukaszem. To nie to samo, ale zawsze coś. 
Po lunchu, między 13 a 14 pojechałam z Emily i Truettem (nie wiem, czy powinnam odmieniać amerykańskie imiona) na małe 'party'. Szczerze mówiąc, nie wiem do kogo. Było może 10 osób. Oglądaliśmy mecz futbolowy (wszyscy byli nim strasznie podekscytowani, ja wciąż nie widzę w tym nic pięknego, ale nieważne), mieliśmy czerwone kubeczki, jedliśmy coś w stylu ciastek z serem i znów - rozmawialiśmy. 
Jakoś po 20 razem z Joshem i Truettem pojechaliśmy do Emily. U jej brata byli znajomi z collegu, więc znów małe 'party'. Piłam herbatę, której nazwy już nie pamiętam, ale kojarzyła mi się ze Świętami. Pachniała jak pierniki, tak pięknie. Co do Świąt.. Moja host rodzina chce, żebym zrobiła im pierniki, więc na początku listopada znów się pobawię w kucharza.
Alex i Emily opowiadały mi, co można tu robić 'dla zabawy'. Trochę to dziwne i odrobinę szalone, jeśli dobrze zrozumiałam. Pomimo tego nie mogę się doczekać, kiedy pokażą mi na żywo jak to wygląda. 
Potem rozmawiałyśmy o chłopcach.. Zarówno aktorach i piosenkarzach, jak i tych ze szkoły. 
Opowiadały też o promie. Już nie mogę się doczekać wiosny!
Po 11 wróciłam do domu. Zmęczona, ale szczęśliwa. 

Mamy jesien, co czuje się już dłuższy czas. Jest zimno i wciąż pada deszcz. Liście nie są już zielone, a czerwono-żółto-brązowo-pomarańczowe, część wciąż na drzewach, jednak większość z nich już spadła. Wszystko jest takie szare i ponure. Wciąż chce się spać, a przynajmniej leżeć w ciepłym łóżku. W mojej rodzinie nie pije się nawet ciepłej herbaty.. Jak wstaję rano, przypomina mi się wstawanie o 5, schodzenie na dół, gdzie jest już włączone radio, czeka śniadanie i ciepła herbatka, i .. a tu nic. Cicho i pusto. 

Przygotowania do Halloween trwają tu już dobre dwa tygodnie. Podobno to święto jest obchodzone mniej więcej tak bardzo, jak Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. W sklepach jest pomarańczowo, przed wieloma domami stoją dynie, a dzieci już wybierają stroje. Wszyscy tu się przebierają. W każdym wieku. Są różnego rodzaju imprezy, jak u nas w Karnawale (przypomniało mi się oglądanie pastuszka z Adą).

Dziś byłam na spotkaniu Rotary. Potem z Robin zmieniłyśmy trochę mój plan lekcji. Algebra I jest jednak zbyt łatwa, więc jutra zaczynam Algebrę II. Trochę szkoda zmieniać mi klasę, no ale nie mogę być głupia po powrocie do Polski.


Zostały mi dwa miesiące w pierwszej rodzinie. 
Dziewięć dni do wyjazdu Branson.
Dwadzieścia trzy dni do następnego spotkania w Jefferson City. 

środa, 21 września 2011

kompletny brak czasu

Wiem, że coraz rzadziej tu piszę, ale naprawdę nie mam kiedy. Szkoła jest strasznie męcząca. Pomimo tego, że mam dość łatwe przedmioty, siedem godzin po pięćdziesiąt minut to naprawdę dużo. Plus język, który mimo wszystko wciąż trochę męczy.
Ale skoro Ledworowska dała radę, to nie mogę być gorsza.
Test z historii napisałam na 64%, z czego jestem bardzo dumna. Biorąc pod uwagę moje ogromne zafascynowanie tym przedmiotem od zawsze i angielskie słownictwo, którego za nic nie mogę zrozumieć.. jest naprawdę dobrze, może zdam :D No a klasa, w której mam dziewczynę z Rosji i chłopaka z Bułgarii, jak już mówiłam - jest cudowna.
Wczoraj dostaliśmy szkolne ID. Takie coś jak nasze identyfikatory, tyle że nie trzeba mieć ich cały czas ubranych, chociaż zdarzają się i tacy.. 
piękne

W niedzielę jedliśmy sushi. Ja jadłam, moja rodzinka coś innego, bo to przecież fuj.
Poza tym wystarcza mi już 15 minut na wstanie, ubranie się, umycie i zjedzenie śniadania. 
Dziękuję Kamili, za przekazanie informacji, że można kupić Milkę w Walmarcie! Tęskniłam za smakiem normalnej czekolady. 
A co do czekolady..
..to jest naprawdę pyszne! Jeden z niewielu amerykańskich 'smakołyków', którego będzie mi brakować. Jeszcze lodów i może winogron (nie wiem czemu, ale tu są lepsze niż w Bułgarii, czy w Albanii, czy we Włoszech, czy gdziekolwiek). 

W piątek idziemy na mecz albo do kina na Króla Lwa. 
Dziś Kelly się popłakała i wróciła do domu, jak Katie nie chciała puścić jej samej ze mną na rower, tylko pojechała z nami. Ale że mam takie dobre serduszko, to pojechałam potem z nią sama też. 
A wczoraj zrobiłam z Katie czekoladowe ciasteczka i DJ był smutny, że nie z nim, to jemu też obiecałam, że następnym razem zrobię z nim. 



Nie wiem już, co opisywać, a czego nie. Dla mnie już nic nadzwyczajnego tu nie ma. 
I odpowiadając na komentarz: nie ma takich 'elit', że ktoś fajny, a ktoś nie. Co do tego, że jest się lubianym tylko jak się uprawia jakiś sport.. Nieprawda. U chłopaków może bardziej, ale to też nie jest reguła. A takich wytapetowanych lasek nie ma za dużo.. Może z 6. Ale nie chodzą po szkole jak takie laski w filmach, nie ;p
A dziś Josh na angielskim spytał, czy w Polsce jest dużo zimniej niż tu i czy często zdarza nam się widzieć niedźwiedzie polarne..
Na początku myślałam, że żartuje i zaczęłam się śmiać, na co wszyscy na mnie spojrzeli z miną 'o co be?' i wtedy zrozumiałam, że Amerykanie jednak nie należą do najmądrzejszych. Oczywiście nie wszyscy!

I żarcik dnia:
H. Ledworowska wraca ze szkoły i podchodzi do niej chłopak
on: How are you?
ona: I'm cool!
hehe <3

Wyślijcie mi chleb, kotlety, ogórki kiszone, sernik bez rodzynek, marchewki zwykłe i kebaba! :D

czwartek, 15 września 2011

Specjalnie dziś piszę na życzenie. 
Nic takiego się nie dzieje. Tylko szkoła. 
Wczoraj trzy osoby spytały mnie, czy są moimi najlepszymi przyjaciółkami w Ameryce. Często ludzie pytają, czy znalazłam już 'best friend'. Hm, patrząc na to, że jestem tu zaledwie miesiąc.. wszystko ok. Ale w sumie nie dziwię się tym pytaniom. Tutaj każdy jest miły. Bez wyjątku. Każdy chętnie pomaga, wypytuje o wszystko, chce się spotykać. Jednak mimo wszystko nie sądzę, że doznam tutaj 'prawdziwej przyjaźni' :P
Jutro piszemy sprawdzian z historii ameryki. Dużo rozumiem na tym przedmiocie, naprawdę. Niestety DG nic nie dała.. Czuję się mniej więcej jak na naszej fizyce. Tyle tylko, że tu jest więcej śmiechu. Ale poważnie, nie wiem jak to napiszę. Nie mamy nawet książek w domu i nie robimy żadnych notatek na lekcji. Tylko czytamy. Albo oddajemy zadania po każdej lekcji. Teraz tylko <obybyłoabcd>.
Brakuje mi tego 'PRZEKŁADAMY!' i 'kiedy poprawa?'.
Tutaj nie ma ani przekładania, ani poprawy. 
Na angielskim wciąż muszę czytać, bo mam 'awesome accent and beautiful voice'.
Moim ulubionym przedmiotem została matma, naprawdę. Nawet odbrabianie zadań nie sprawia mi jakiegoś szczególnego bólu. Możliwe, że dlatego, że to jest banalnie proste. 
Jutro.. T.G.I.F. !
W końcu się wyśpię w sobotę, brakowało mi spania do 13, ostatni raz mogłam to zrobić 2 tygodnie temu :(
I jutro wieczorem Micaela przychodzi na noc. W sobotę chyba na zakupy, w niedzielę jeszcze nie wiem. A poniedziałek wolny! Znowu! To jest piękne :D 
7-9.10. znów jedziemy do Branson, ale tym razem już nie do SDC. Po prostu, przejechać się. 
20-22.10. znów Jeff City. <3
11. września w Ameryce nie ma jakiś super wielkich obchodów. Po prostu jeszcze więcej flag. Przynajmniej ja nic innego nie zauważyłam, no a byłam wtedy w stolicy stanu. 
Zaczęłam czytać amerykańską książkę. Co prawda taką, którą znam po polsku, ale zawsze coś. 

Jeszcze parę zdjęć. 


 zwolnienie i usprawiedliwienie


 <3

 takie tam liściki i 'Lion King' w wykonaniu Emilio

Taaak, to właśnie mój drugi pokój. Całkiem.. słodki.


Pozdrowienia dla Łukasza G. Dobrze, że dziś trochę nadrobiliśmy :D

wtorek, 13 września 2011

najwspanialszy weekend w Stanach!

 Jako pierwsze - wszyscy, którzy chcą się dowiedzieć ode mnie czegokolwiek na temat wymiany, proszę na gadu, nie tutaj ;) 2952679
Dziś już wtorek, ale naprawdę nie mam czasu tu pisać. 
W czwartek jak wróciłam do szkoły po czwartej lekcji, wszyscy się mnie pytali, co mi się stało, czy czuję się lepiej itp. Nawet osoby, które widziałam pierwszy raz w życiu, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ale już się do tego powoli przyzwyczajam, że nieznajome osoby się ze mną witają i pytają o moje samopoczucie. 
W piątek byłam w szkole tylko na 4 pierwsze lekcje. Wchodzę na algebrę, a tu niespodzianka i piszemy test, o którym zupełnie zapomniałam. No ale napisałam na 96% i przy ocenie uśmiechniętą buźkę hehe.
Potem odebrał mnie Scott i pojechaliśmy prosto do Jeff City. Szczerze mówiąc, w drodze spodziewałam się, że będzie.. ok. Po prostu dobrze. Porozmawiamy, powymieniamy się uwagami i doświadczeniami, posłuchamy po raz 493820810983 wszystkich regulaminów i tak przez 3 dni. Było zupełnie inaczej. Fantastycznie, niesamowicie. Poznałam tak wspaniałych ludzi, że nawet nie potrafię tego opisać. Żadko się zdarza, że wszyscy w tak dość dużej grupie się lubią. A teraz tak było. 

W moim dystrykcie jest teraz 19 wymieńców:
Giovanni z Włoch, Azkar z Kyrgyzstanu, Diogo z Brazylii, Joseph z Francji, Eric z Tajwanu, Julian z Kolumbii, Katrijn z Niemiec, Johanna z Niemiec, Czapieska z Polski, Maya z Austrii, Alberto z Ekwadoru, Fede z Hiszpanii, Saaya z Japonii, Ramon z Ekwadoru, Dilara z Turcji, Sonja ze Szwajcarii, Paula z Brazylii, Isabel z Hiszpanii i Margaux z Belgii.

W piątek tylko się zapoznawaliśmy. Dowiedzieliśmy się o sobie wielu rzeczy, chociaż to były tylko rozmowy z oficerką dystryktu, więc same podstawy. 
Joseph ma dziadka z Polski i zawsze wita mnie słowami 'dzień dobry', chociaż czasem myli mu się z 'pa' :P Dilara umie po angielsku pięć słów 'school' 'good' 'hi' 'yes' i 'no'. Nawet sobie nie wyobrażam, jak jej się musiało z nami nudzić..
Mogłabym opowiadać o każdym, ale to chyba bez sensu. 
Jednak najlepsi ludzie byli w 'spanish clubie'. Wszyscy mówiący po hiszpańsko-portugalsku + ja i Gio. W piątkowy i sobotni wieczór z nimi było po prostu niesamowicie. Nasze hiszpańsko-portugalsko-angielskie rozmowy były naprawdę zabawne, rozmawialiśmy o wszystkim. Zaczynając na filmach i muzyce, poprzez szkołę i rodzinę, kończąc na chomikach. Dawno się tyle nie naśmiałam, dawno nie poznałam tak wspaniałych ludzi :) Uwielbiam to uczucie, kiedy rozmawiam z kimś, jakbym znała go całe życie. Uwielbiam to uczucie, gdy nie muszę już tłumaczyć wszystkiego z angielskiego na polski, żeby zrozumieć i z polskiego na angielski, żeby coś powiedzieć, tylko przychodzi mi to już z łatwością, bez głębszego zastanowienia. Co tu opowiadać, nie będę wgłębiać się w każdą naszą rozmowę, bo i tak nikt by tego nie zrozumiał. W sobotę mieliśmy pool party u Kit w domu, potem kolację i jedliśmy pianki. Wróciliśmy do hotelu i.. rozmawialiśmy. W niedzielę rano było strasznie smutno. Czułam się prawie tak, jak opuszczając Polskę (no dobra, może nie aż tak). Ale teraz tylko wyczekujemy do 21. października!
A dziś w szkole, jak codziennie. Od zamulania, przez świetny humor po odliczanie do końca dnia. I dostaliśmy nasze dotychczasowe oceny. To tak jakby nasza ocena roczna, będziemy dostawać co miesiąc taki 'raport'. I co miesiąc będzie się sumować. Ok, trochę pomieszałam. Nieważne.
Na koniec jak zawsze trochę zdjęć. ;)


 
i oceny :D

środa, 7 września 2011

juz ponad miesiac!

Ten dlugi weekend byl za krotki! Niby 3 dni, a wczoraj wszyscy w szkole zmeczeni jak po dwoch nieprzespanych tygodniach. No ale niewazne.
Moj weekend byl bardzo udany. Jak zapowiadalam, w niedziele po poludniu pojechalismy do Branson. To miasto jest bardzo.. atrakcyjne turystycznie. Powiedzialabym nawet, ze tandetne. Wszedzie pelno wszystkiego. Mnostwo pol do mini golfa, karuzeli, gokartow i takich smiesznych, kolorowych domkow, w ktorych co wieczor jest jakies 'show'. Tego wszystkiego jest za duzo, wszystko roznokolorowe, pelno samochodow i korkow. Pojechalismy tylko zjesc kolacje i wrocilismy do hotelu. Poszlismy na basen na jakas godzinke, potem (mialam pokoj z Katy i Kelly) obejrzalysmy film i niemal od razu po wylaczeniu tv, zasnelysmy.
Nastepnego dnia zjedlismy sniadanie i o 9.30 ruszylismy w strone Silver Dollar City. Podobno jest to bardzo blisko, jednak zawsze sa korki. Dojechalismy na miejsce o 10, akurat na otwarcie. Moja host rodzina umowila sie ze znajomymi ze Springfield, u ktorych jest dziewczyna z Chin na rok. Jest troche.. niesmiala, a jej angielski jest na poziomie Julli K., albo Lukasza B. (umie powiedziec 'Hi, nice to meet you', 'yes' i 'no'). Ale niewazne.
Moje wrazenia stamtad.. bylo genialnie. Naprawde swietna zabawa. Kupuje sie bilet na wejscie i od 10-18 mozna korzystac ze wszystkiego. A jest tego naprawde mnostwo. Zaczelismy od dosc wolnego Roller Coastera. Bylo calkiem przyjemnie. Potem poszlismy na taki plac, ktory wygladal mniej wiecej jak nasz lunapark. Byly jakies sloniki, karuzele, pociagi, statki itd. Spedzilismy tam moze godzine i poszlismy dalej - zeby zaliczyc wszystkie atrakcje.
Poszlismy na PowderKeg. Nie wiem, jaka osiaga predkosc, ale wystarczajaca :D sa momenty, ze nie da sie oddychac, a po wyjsciu serce bije szybciej niz po bieganiu na gorkach. Nastepny byl WildFire. Jest.. swietny! Chyba moj ulubiony, prawie tak samo szybki, a z jazda do gory nogami. Nizej beda zdjecia, wiec nie wiem czy potrzebuje cos wiecej opisac. Bylo tez duzo atrakcji polaczonych bezposrednio z woda.. Jedna kolejka, po ktorej wychodzi sie calkowicie przemoknietym, ale przy takiej pogodzie to ogromna ulga i swietna zabawa. Lost River polega na siedzeniu w takim jakby pontonie i to w sumie wszystko. Jest dosc wolny i tylko troche mokro. Bylismy dwa razy, bo dzieci to lubia. Po drodze bylismy na mniejszych kolejkach, niektorych z woda, innych bez; karuzelach, zjezdzalniach itp.
Kolejki sa porownywalne do kolejek na wyciagi na polskich stokach narciarskich, tyle, ze jezdzi po kilka kolejek naraz i to naprawde szybko idzie - najdluzej stalismy 15 minut, jakos kolo poludnia w kolejce na PowderKeg.
Jak w kazdym innym miejscu - nie brakowalo sklepikow z pamiatkami w stylu koszulek (z napisem zrobionym za pomoca pisaka), kubkow, obrazkow (np. z wieza Eiffla) i maskotek.
Dzien zaliczam do znakomitych, to bylo naprawde niezapomniane przezycie. W drodze powrotnej opowiadalam mojej host mamie o naszej matmie (byla.. TROCHE zdziwiona), szkole, naszych Polskich atrakcjach itp. Jak wrocilam do domu, marzylam tylko o tym, zeby pojsc spac. Wczoraj w szkole, jak juz mowilam, wszyscy nieprzytomni. Nawet nauczyciele. Troche sie pobudzilam jak zawsze na historii, a na chemii czekalam na dzwonek.
Wczoraj w szkole wymieniali lawki. Tamte 'stare' wygladaly mniej wiecej tak, jak nasze w nowej sali od fizyki. Ameryka.
Dzis troche zaspalam. Obudzilam sie o 7.25, a w szkole bylam jakos po 8. Jednak nie byl to udany dzien. Na angielskim poszlam do pielegniarki, przez moj brzuch, ktory jest mi wierny i caly czas o mnie pamieta <3
Gabinet pielegniarki jest tu.. bardzo podobny do naszego. Z ta roznica, ze ona ma komputer, a miejsca (3 lozka) do lezenia sa z tylu, w drugim pomieszczeniu. Reszta w zasadzie bardzo podobna. 
Po lunchu moja host mama odebrala mnie ze szkoly i pojechalysmy do domu. Troche pospalam i czuje sie lepiej (nieduzo, ale zawsze cos). Jak bralam moje rzeczy z sali od algebry, czulam sie, jakbym juz tam miala nie wrocic. Wszyscy mowili: bye, Tina! jakby to bylo nasze ostatnie pozegnanie. A w domu milion smsow, czy czuje sie juz lepiej. Taaaak, Amerykanie sa naprawde mili.
Dostalam zaproszenie na sweet sixteen na nastepny piatek. 
Dzis jade do mojej drugiej host rodziny, w piatek do Jeff City, a przed chwila zjadlam Chicken Nudle Soup, co jest jak nasz rosol, tyle ze gorsze i z groszkiem, marchewka i kukurydza.

Na koniec, jak obiecalam, pare zdjec z SDC:


















sobota, 3 września 2011

mnostwo nowych przezyc, miliony wrazen


Wczorajszy dzien zaliczam do zdecydowanie udanych, jednych z najlepszych tutaj. W szkole w porzadku, test z angielskiego latwy (tak mi sie wydaje..), z chemii moglo byc gorzej. Po szkole pojechalysmy z Alex, Emily, Micaela, Hannah i Kelly do Ruby Tuesday na obiad (dla nich to byla kolacja, ale ja sie jakos nie moge do tego przyzwyczaic). Bylysmy tam prawie 2 godziny, ale calkowicie tego nie czulam. Jadlysmy, rozmawialysmy i sie smialysmy. Odpowiedzialam na milion pytan dotyczacych mnie, moich znajomych i Polski. Pytania dotyczyly wszystkiego. Od muzyki, jedzenia i filmow, po ubior polskich chlopakow. Aaaa i powiedzialam, ze Polacy maja Amerykanow za grubych, glupich ludzi, ale kochaja Ameryke.

Potem pojechalysmy na mecz. To bylo takie.. amerykanskie. Wszystko trwa ok. 3 godzin. Najpierw gra szkolna orkiestra, potem wbiegaja futbolisci, jest przedstawianie ponad 60 graczy z kazdej druzyny i rozpoczecie meczu. Srednio rozumiem  zasady tej gry. Lataja z pilka i rzucaja sie na siebie nawzajem. Ta gra jest dzika. Nasz 'soccer' jest zdecydowanie przyjemniejszy dla oczu. Wszyscy kibice (prawie wszyscy) byli w czerwonych koszulkach 'Go Zizzers' albo 'Hope'. Te drugie (jesli dobrze zrozumialam Alex) sa specjalnie na ten mecz, bo gralismy z zespolem z miasta, gdzie przeszlo tornado, i to jest cos w stylu wsparcia. Bylo mnostwo osob ze szkoly, jeszcze wiecej spoza. Wiekszosc ludzi przyszla spotkac sie, pogadac. Byly tez cheerleaderki, ktore wbrew wszelkim wyobrazeniom sa.. smieszne. Malo kto zwraca na nie uwage. Wymachuja pomponami, wykrzykuja cos i od czasu do czasu ktoras zrobi gwiazde albo mostek.

Pare minut przed zakonczeniem meczu pojechalismy do Dairy Queen na lody. To bylo baaaardzo mile zakonczenie dnia. Dawno sie tak nie nasmialam, oni sa naprawde wspaniali. :) I spytalam ich, czy naprawde w kinie maja taka ogromna cole i powiedzieli, ze tak, ze ich tez to bawi. A male lody sa naprawde duze, a duze sa mega. Wszystko tu jest w rozmiarze XXL (nie, ja taka nie wroce :D)

W domu bylam jakos po 22, potwornie zmeczona, ale i szczesliwa. Juz nie mialam sily nawet myslec i mowilam do mojej host mamy czesciowo po polsku, na co robila dziwna mine, chociaz udawala, ze mnie rozumie. Po kilku minutach rozmowy powiedziala, ze widzi, ze jestem zmeczona, wiec lepiej bedzie jak pojde spac. Dzis wstalam o 11, wiec srednio sie wyspalam.. 

Mam nadzieje, ze Alex sie za bardzo nie obrazi, jak opublikuje jej zdjecia :D (i tak zapewne wszyscy, lub prawie wszyscy widzieli je na fejsbuku)


 

Co do moich dalszych obserwacji to.. Amerykanie sa strasznie wygodni. Podjezdzaja samochodem do skrzynki na listy, ktora jest po drugiej strony ulicy (!), kupuja wszystko gotowe - ciasta, salatki, a nawet.. lod! Taki w kostkach, z wody. Naprawde. Ale ile oni go uzywaja.. Wiecej lodu niz napoju, zawsze. Moi host rodzice zalili sie, ze w Polsce pijemy cieple napoje, bo wrzucamy tylko po 2-3 kostki.

Dzis zrobilam mojej rodzinie pierogi z miesem i kazalam posmakowac z cukrem i powiedzieli, ze to jest 'delicious' ! Nauczylabym ich jeszcze jesc nalesniki z zoltym serem, ale oni tu takiego czegos nie maja.. W kazdym razie to prawda - kochaja, kiedy im sie gotuje.

Jutro na 10.15 'kosciol', potem skype z babcia i dziadkiem, a po poludniu jedziemy do Branson. Mielismy jechac w poniedzialek rano, ale nikomu nie chce sie wczesnie wstawac, wiec zostajemy tam na noc i wracamy w poniedzialek wieczorem. ;)

czwartek, 1 września 2011

You can't change your paste, but you can change your future! ;-)

Mija mi kolejny tydzien w szkole.. 
Najbardziej meczy wstawanie. O 7.33 musze wyjsc z domu, mam wiec budzik na 6.45. Dzis udalo mi sie podniesc o 7.12 (tak, pod tym wzgledem nic sie u mnie nie zmienilo :D). Ale zawsze sie wyrabiam.
Na plastyce jest.. nudno. Wszyscy jeszcze spia, rysujemy jakies szlaczki. 
Muzyka jest troche dziwna. Nie rozumiem tego, co mowi nauczycielka, ale podobno nie mam sie o co martwic, bo uzywa takich slow, ze nikt nie rozumie jej calkowicie. Tutaj wciaz kontynuacja snu, tylko prawie caly czas na stojaco.

Angielski lubie bardzo. Przypomina nasz polski - jestem wiec w swoim zywiole. W tym tygodniu poznawalismy wszystkie czesci mowy (oni sobie przypominali, ja poznawalam ich nazwy). Ogladalismy cykl filmow z tej serii: 
http://www.youtube.com/watch?v=h4QEzJe6_ok
Lekcja jest bardzo luzna. Rozmawiamy na wszystkie tematy, duzo pracujemy w grupach i zadania sa bardziej pomyslowe niz przykladowo 'podkres wszystkie czasowniki w zdaniu'. A jutro nasz pierwszy test.
Potem mamy nic. Siedzimy w klasie od matmy i albo odrabiamy lekcje, albo sluchamy jakiegos regulaminu, albo sluchamy muzyki. Potem dostajemy zelki za dobre zachowanie.

Idziemy na lunch, na ktory mamy 20 minut. Wypowiadalam sie juz na temat jedzenia, nie bede drazyc tego tematu :D No i wszyscy tam mi kiwaja i sie do mnie usmiechaja, a ja codziennie mam wrazenie, ze przy moim stoliku siadaja nowe osoby.. Nie wiem, moze naprawde tak jest.

Potem algebra i.. czuje sie jak w 66. Realizujemy po 3-4 tematy dziennie. Sa to jednak bardzo proste rzeczy. Mowilam juz - uczymy sie poslugiwac kalkulatorem. Moja podstawowkowa wiedza poki co wystarcza. No i ostatni test.. :D
<dumnyjakpaw>

Potem drama. Przez ostatni tydzien ogladamy Hamleta, na kazdej lekcji. W miedzyczasie troche porozmawiamy, mozna zrobic algebre i takie tam.

Na historii ameryki jest cudownie. Wesolo, zawsze. Ide do klasy zmeczona calym dniem i ze wszystkich stron 'What's up, Tina?'. Potem jest pytanie dnia, na ktore mamy odpowiadac w trzech zdaniach. Dzis bylo 'What is your favorite Disney movie?'. Oczywiscie Lion King. Oddajemy kartki, czytamy nowy temat, ogladamy film, albo piszemy definicje kilkudziesieciu slow. Co tydzien na tablicy jest plan na wszystkie 5 dni. Cala lekcja przebiega jeszcze milej niz angielski. Wszyscy sie znamy, wszyscy zartuja, a nauczycielka jest strasznie mila i wyrozumiala. No i zawsze smieje sie razem z nami ;)

Ostatnia lekcja to chemia, na ktorej nie mam juz sily na nic. Co chwile patrze na zegar, wyczekujac 15.25.. Na razie mamy podstawy. Jak mowilam - mieszanie piasku z sola i woda, wody z olejem itp. Codziennie ok. 10 zadan z ksiazki. A jutro test z pierwszego dzialu. Co to chemia i takie tam. Byloby latwiej, gdybym mogla pisac po polsku..

O 16 jestem w domu i jestem przeszczesliwa. Koncze algebre, robie chemie i schodze na kolacje.
Naprawde mam coraz mniej czasu na wszystko. Jutro jak wyjde o 7.33, to wroce po 21.
Najpierw idziemy kibicowac naszym futbolistom na meczu, a potem wszyscy razem na kolacje. W sobote robie mojej rodzinie pierogi, a w niedziele wieczorem jedziemy tu: http://www.bransonsilverdollarcity.com/ i zostajemy do poniedzialku, bo w poniedzialek jest wolne :D
W srode jade na 2 noce do mojej drugiej rodziny, bo ta rodzina wyjezdza, a ja w piatek jade do Jeff City na spotkanie dystryktu.

Dzis wrocilam do domu i moje oczy rozswietlily sie ze szczescia
 poczuc ten smak po tak dlugiej przerwie.. <3

To tez pyszniutkie.

Takie tam zadania z matmy. Ciesze sie, ze I ALMS tez bedzie siedziala po nocach robiac to, co ja <3
 Najlepsza lodziarnia.

Przy przejsciu dla pieszych, w centrum miasta. Jest jeszcze krotszy czas na przejscie niz tam z tylu focusa jak idziemy z 93.

O, a tutaj podjezdza sie samochodem, zamawia co chce i 'kelner' przynosi nam wszystko do samochodu i placimy. Nic nie trzeba robic. Prawie jak McDrive, tylko nawet wychylac sie nie trzeba. Jak komus tak leniwemu moze chciec sie jesc?!

Miasto.


Postaram sie napisac cos w niedziele, podsumowujac weekend. Jesli nie - zrobie to zanim pojade do Jefferson City. 
Milej szkoly wszystkim!