piątek, 8 czerwca 2012

wakacje.


Jak już pisałam, w zeszły poniedziałek wyjechałam z moją host rodziną na Florydę, do Orlando. Dojechaliśmy na miejsce we wtorek wieczorem. Przywitała nas przepiękna, 35-stopniowa, słoneczna pogoda. W nocy temperatura spadała do 25’C. W środę poszliśmy do Epcot World Showcase. Z zewnątrz wyglądało to trochę jak Tropical Island w Niemczech, ale to była tylko jedna mała część całego parku. Na początku były różne kolejki z bajek Disney’a (wszystko to jest częścią Disney World), trochę kosmicznych statków i kilka restauracji. Druga część (główny powód, dla którego tam poszliśmy) była połączeniem 11 państw – Meksyku, Norwegii, Chin, Japonii, Ameryki, Niemiec, Włoch, Francji, Anglii, Kanady i Maroko. W każdym „państwie” był jeden charakterystyczny dla niego budynek, muzeum i kilka restauracji i sklepów. Najbardziej podobało mi się w Norwegii i Moroko, które przypominało mi Egipt.. Zjedliśmy tam lunch i oczywiście nie zabrakło tańca brzucha. Wróciliśmy do hotelu ok. 18 i poszłyśmy na basen.

Następnego dnia w 3 (z Alex i Kelly) pojechałyśmy do Universal Studios, specjalnie do Hogwartu. Czekałyśmy dwie godziny w kolejce, tylko po to, żeby wejść do środka parku... Od razu ruszyłyśmy do Hogsmeade na lunch. Piłyśmy piwo kremowe i sok z dyni! A w łazience była jęcząca Marta! Potem przeszłyśmy wszystkie sklepy (Różdżki Ollivander’a, Sowia Poczta itp). Na końcu poszłyśmy do Hogwartu. Niestety zaczęło padać... Czekałyśmy 45 minut na zewnątrz w kolejce do zamku, żeby zobaczyć pokój Dumbledore’a i przejechać się na jednej kolejce. Było to trochę jak symulator latania na miotle i pokazało dużo fragmentów ze wszystkich filmów. Warto było! Potem jakiś rollercoaster i opuściłyśmy Harry Potter World. Przeszłyśmy się po prawie całym parku, poszłyśmy na Jurrasic Park, Spider-Man,  Hulk i jakieś inne kolejki. Wróciłyśmy do hotelu o 20 i... poszłyśmy na basen. Poznałyśmy tam angielską rodzinę, która wiedziała, gdzie jest Bydgoszcz :O Powiedzieli, że podobało im się w Polsce. Nie lubili tylko Warszawy.

Następnego dnia pojechaliśmy na plażę i do Georgi. Wieczorem wszyscy (oczywiście oprócz mnie) narzekali na słońce. Savannah była następnym punktem wakacji. Było ładnie i... gorąco. Chodziliśmy po mieście przy temperaturze +38’C.



Pod koniec dnia poszliśmy usiąść gdzieś na ławkę i jakaś para poprosiła nam o zrobienie sobie zdjęcia. Okazało się, że właśnie się zaręczyli i Alex chciała, żebym odegrała tą scenę sama ze sobą...

Wróciliśmy do domu w niedzielę wieczorem. Następnego dnia Emily przyszła popływać. We wtorek moja pierwsza rodzina zaprosiła wszystkie moje pozostałe rodziny + Robin na kolację pożegnalną. Moja druga rodzina zrobiła ciasto wyglądające jak flaga Ameryki.

Nie mam żadnych zdjęć bo jakieś problemy z dodawaniem są.



I tak, wróciłam już do Polski. Ale o wszystkich pożegnaniach i przywitaniach napiszę, jak będę miała więcej czasu. :)

wtorek, 22 maja 2012

Graduation!



Jak już pisałam, ostatni tydzień szkoły spędziliśmy na próbach i przygotowaniach do zakończenia. Przez trzy dni wysłuchiwaliśmy rad odnośnie naszego zachowania i ubioru w czwartek. Dobraliśmy się w czwórki, przećwiczyliśmy raz całą ceremonię i na koniec ‘osoby z trudnymi do wymówienia imionami’, czyli ja, musiały zostać i pomagać je wymówić. Wszyscy w Ameryce mają drugie imiona, więc ja nie chciałam czuć się samotna i podałam swoje imię z bierzmowania, a co tam. Od wtorku do czwartku popołudnia spędzaliśmy w podobnym gronie ludzi. W czwartek musieliśmy być na miejscu o 18, więc chciałam być w domu o 16 żeby się na spokojnie przygotować, ale się zasiedziałam i wracałam do domu z Emily po 17.  Dojechaliśmy na miejsce, znalazłam swoją ‘czwórkę’, porobiliśmy kilka zdjęć, 3 razy zostaliśmy spytani czy niczego nie zapomnieliśmy i zaczęliśmy wychodzić. Oczywiście czwórkami. Usiedliśmy na miejscach, posłuchaliśmy przemówienia kogoś w stylu naszego dyrektora i odebraliśmy z Georgim nasze podziękowania za bycie w tej szkole przez rok. Potem najmądrzejsi uczniowie dostali nagrody za bycie mądrym i wszyscy wychodzili odebrać swoje diploma. A wyczytanie mojego imienia.. No cóż, nie brzmiało to zbyt dobrze. Usłyszałam coś w stylu „Szapi.. ape... ałske” a potem śmiech wszędzie dookoła. Potem wszyscy podrzucili swoje czapki do góry i wychodziliśmy, znów czwórkami. Wszyscy porozchodzili się do swoich rodzin i znajomych, którzy ich przytulali i gratulowali im ukończenia szkoły. Wszędzie każdy robił zdjęcia, ale myślałam że to wszystko będzie bardziej smutne, a za bardzo nie widziałam żeby ktokolwiek płakał. Wyszłam z budynku ok. 21 i pojechałyśmy do babci Alex na ciasto. Potem wszyscy zbieraliśmy się u Courtney na godzinkę i po 23 pojechaliśmy na Project Graduation. Jest to coś organizowane przez szkołę dla wszystkich seniorów opcjonalnie z osobą towarzyszącą. Nie było to coś, gdzie bym chodziła codziennie, ale była fajna atmosfera, no i z tymi ludźmi nigdy nie jest nudno. Wyjechałyśmy stamtąd o 2.45 i Alex sobie przypomniała, że prawie nie ma paliwa. Wszystkie stacje po drodze były zamknięte (co jest dziwne) i ona już zaczęła wymyślać najczerniejsze scenariusze na temat spędzenia nocy w samochodzie w środku miasta z zagrożeniem, że ktoś nas napadnie i zabije. Na szczęście w końcu coś znalazłyśmy i szczęśliwie wróciłyśmy do domu o 3.40. Następnego dnia musiałam wstać o 7, żeby dać nauczycielom kwiaty i podziękować im za ten rok. O 12.30 wróciłyśmy do domu i poszłam spać na kilka godzin. Wieczorem Truett robił Graduation Party, więc Alex obudziła mnie o 17.30, wykąpałam się i pojechałyśmy. Ona wróciła do domu o 21, a mnie Emily zawiozła przed 24. W sobotę wszyscy pojechali do Springfield, ale ja byłam zbyt zmęczona, żeby wstać o 6 rano i zostałam w domu. Spędziłam dzień na siedzeniu przy basenie i opalaniu się.
W niedzielę pojechaliśmy na lunch do Arkansas i czekaliśmy godzinę na jedzenie... W poniedziałek Shannon miała swoje Graduation/Birthday/Goodbye Party. We wtorek miałam ostatni Rotary meeting. W środę spędziłam dzień z Puzzo, a o 17 Ruth, Nathan i Georgi mieli swoje Graduation Party. W czwartek przyszła pora na Courtney, a w międzyczasie robiliśmy Suprise Birthday Party dla Micaela’i. Taaak, tutaj ukończenie liceum jest dużym wydarzeniem.

Weekend spędziliśmy w Columbii. W piątek pojechaliśmy do Kansas City oglądać baseball, a w sobotę na zakupy.
Wróciliśmy do domu w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek w południe wyjechaliśmy na Florydę. Dojechaliśmy do Orlando dziś wieczorem, po drodze zaliczyliśmy jedną plażę i zaraz idziemy na basen. Taaaaak, pływanie w podgrzewanej wodzie podczas gdy na zewnątrz jest +25’C... Jest cudownie!















środa, 9 maja 2012

To, czego wszyscy wyczekiwali - PROM!



 
W piątek Hannah przyszła do nas na noc, żeby rano zrobić nam włosy i makijaż. W sobotę rano musiałyśmy wstać o 10, żeby się ze wszystkim wyrobić. O 10.30 przyjechała Emily, żeby Hannah ją pomalowała. Potem przyszła kolej na mnie i to wszystko trwało 2 godziny.. O 13 musiałam zacząć się ubierać, Alex rodzice zrobili nam kilka zdjęć  i przyjechał Dillon (wszyscy mówią do niego ‘Puzzo’ po nazwisku), znów zdjęcia i pojechaliśmy spotkać się ze wszystkimi. Tam znów zdjęcia i ok. 15 ruszyliśmy do Springfield. Po dwóch godzinach dojechaliśmy na miejsce – na kolację wybraliśmy Brazylijską restaurację. Jedzenie było niesamowite i atmosfera między nami też udana. Potem znów pojechaliśmy robić zdjęcia. Ze starego miasta (jeśli tak można nazwać cokolwiek w Ameryce) poszliśmy na skinny improve, (nie mam pojęcia jak przetłumaczyć na polski, ale jest to coś w stylu kabaretu z improwizacją). Potem w końcu zmieniliśmy ciuchy i.. poszliśmy na łyżwy! Mieliśmy wynajęte lodowisko na 2 godziny i w końcu nie było aż tak gorąco. Przez cały dzień było ponad 30’C i zero wiatru, wszyscy umierali. Około północy wracaliśmy do miasta i o 2 dotarliśmy do kina. Oglądaliśmy ‘The Avengers’... Pomijając fakt, że nie widziałam filmów z żadnymi postaciami z tego, które w nim grały, co było niezbędne, żeby zrozumieć o co chodzi – nie było źle. O 5 wyszliśmy z kina, wszyscy się rozchodzili i powoli wracaliśmy do domu. O 5.30 byłam w swoim pokoju. Zmęczona, ale szczęśliwa. Ta noc była świetna. Prawdopodobnie porównywalna do wszystkich spotkań z wymieńcami. No i księżyc w sobotnią noc był najjaśniejszy sprzed 120 lat!
























































W niedzielę mieliśmy koncert, więc połowa ludzi była zmęczona i nie poszło nam tak dobrze, jak powinno, ale to nieważne. Poniedziałek był moim ostatnim dniem w szkole. We wtorek mieliśmy pierwszą próbę na zakończenie, dziś i jutro po południu to samo, a w czwartek wieczorem w końcu zakończenie roku. We wtorek całe popołudnie spędziłam z Emily, Truettem i Puzzo.
W sobotę znów jedziemy do Springfield, na zakończenie collegu do brata Alex, a w niedzielę Isabel robi pożegnalną imprezę dla wszystkich wymieńców.
I Saaya z Japonii zrobiła nam wszystkim koszulki z wymiany!

Kiedyś tam zapomniałam powiedzieć, że mieliśmy kolację dla top 10%, czyli dla mądrych uczniów.








No i zostały mi tylko 24 dni tutaj...