piątek, 14 października 2011

We all find time to do, what we really want to do.

Przepraszam wszystkich, którzy jeszcze śledzą moje losy, że tak późno. Nie miałam czasu pisać przez te ponad dwa tygodnie. Wszystko tak szybko się dzieje, dni są za krótkie, a o weekendach nie wspomnę. W tygodniu jestem w szkole prawie do 16, wracam do domu i muszę się uczyć, a o 19 już jest ciemno.
Algebra II jest trudniejsza niż I. Nie spodziewałam się tego, ale jakoś daję radę. Co prawda muszę siedzieć dłużej nad zadaniami domowymi i czasem zostawać po lekcji, bo nie do końca rozumiem. W poniedziałek miałam zadane 166 zadań do zrobienia w dwa dni.. Czuję się, jakbym teraz odrabiała wszystkie zadania z gimnazjum. Ale zdałam pierwszy kwartał na 97% !
Poza tym w zeszłym tygodniu pisałam referat na temat polskiego teatru na pięć stron. Na wtorek muszę jeszcze przygotować projekt.. Tak dziwnie starać się robić zadania domowe. Tutaj testy prawie nie mają znaczenia, najważniejsza jest praca na lekcji i w domu, a testy chyba tylko 20%. No i za frekwencje są dodawane lub odejmowane procenty.
Dziwnie nie być najmądrzejszym na chemii.
Dwa tygodnie temu w piątek byłam z Emily i Ruth u Alex na noc. Alex ‘uczyła’ mnie jeździć konno, co polegało na siedzeniu na koniu, który za nią biegał i krzyczeniu w najbardziej ekstremalnych momentach, np. przy zbieganiu z górki. Potem strzelałyśmy z pistoletów czy cokolwiek to jest. Obejrzałyśmy 'Seven Pounds', bo 'Will Smith is hot!'. Potem pokazały mi, co to TP'ing (czy jakkolwiek to się pisze). Tutaj znów muszę się przyznać, jak bardzo zazdroszczę im prawka. Wyjście z domu o dowolnej porze i powrót niezależny od nikogo innego.. Od 23.30-3 byłyśmy na 'akcji', a potem poszłyśmy spać. Rzeczywiście, było 'cool'. O 8.50 pobudka (w sobotę!) bo dziewczyny wyjeżdżały o 9.. O 14.40 odebrałam telefon od Emilio z pytaniem, co robię później. Powiedziałam, że nic, że odpoczywam. Zaproponował, że skoro Brodie ma urodziny, to możemy iść do kina. O 15.30 przyjechali po mnie, pojechaliśmy po Ruth i o 16.30 oglądaliśmy jakiś film o małpach. Nienajgorszy. Amerykańskie kino jest.. normalne. Kupuje się bilet, popcorn i colę i ogląda film (ewentualnie można iść do kina). My wybraliśmy jednak wersję oglądania. Po filmie odwieźli mnie do domu, zjadłam kolację i pojechaliśmy do Spring Dipper <3, bo babcia była na weekend.
W zeszły weekend Branson z host rodziną i bułgarską rodziną. Chodziliśmy na basen, graliśmy w kosza i takie tam. Starsi chodzili na golfa, więc przez cały weekend widziałam moich hostów tylko w piątek i w niedzielę po południu. W sobotę małe zakupy, Sturbucks i takie tam. Byliśmy w sklepie takim ze słodyczami, były żelki o wadze ponad 20 lbs, czyli ok. 10 kg! I pełno innych smakołyków. Wszystko było różowe i takie słodkie. Aż nie chciałam wychodzić z tego sklepu. Potem w perfumerio-mydlarnio-drogerii, w której było dosłownie wszystko, ale chłopcy nie lubią chyba takich rzeczy, bo nie spędziliśmy tam więcej niż 5 minut. Weszliśmy do imitatora tornado, co polegało na tym, że było wpuszczone powietrze, jak z suszarki, do plastikowego pomieszczenia wielkości budki telefonicznej. Jakieś sklepy z butami i ciuchami, a na końcu sklep Disney'a ze wszystkim. Koszulkami, maskotkami, spodniami, talerzami, portfelami, torbami, ręcznikami czy zeszytami z bohaterami wszystkich bajek Disney'a. A w niedzielę piłam najpyszniejszego szejka w moim życiu. Oczywiście czekoladowego.
W środę przed kościołem (jestem tu taka religijna, że chodzę do kościoła dwa razy w tygodniu) pojechaliśmy z Emily, Truettem i Joshem na lody do nowej.. lodziarni? Potem spędziłam 3 godziny w kościele, a w drodze powrotnej rozmawialiśmy na temat Świąt, lampek bożonarodzeniowych i zakupów. 
Wczoraj zrobiłam kotlety, w końcu! Poczuć ten smak po ponad dwóch miesiącach.. bezcenne. 
Dziś na chemii zmienialiśmy miejsca, bo jest koniec kwartału. Alex powiedziała nauczycielce, że ja muszę być z nią, bo ja inaczej sobie nie poradzę, więc możemy wciąż siedzieć koło siebie :D
Dziś byłam zobaczyć, jak wyglądają urodziny dla pięciolatków. Abby i Anny są bliźniaczkami i dziś skończyły 5 lat. Wyprawiały urodziny.. na placu zabaw. Zaprosiły ok. 4 rodzin (tutaj w każdej rodzinie jest przynajmniej 2 dzieci), więc było kilkoro dzieci z rodzicami. Wszyscy dostali pizzę, potem tort i na koniec dzieci bawiły sie piniatą. Na końcu rozpakowały prezenty i wszyscy poszli na zjeżdżalnie, huśtawki (albo bujawki, bujaczki czy jakkolwiek to nazywacie) itp. Co prawda ten plac zabaw nie wygląda tak, jak np. ten przy ławce Twój Stary, albo koło Martina, ale i tak dziwny pomysł z urodzinami na placu zabaw.
W przyszły weekend Jeff City, kolejne spotkanie z tymi wspaniałymi ludźmi.
Za dwa tygodnie Halloween, a za miesiąc tydzień wolnego.
Zostało 71 dni do Świąt, których się nie mogę doczekać.


Poza tym wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że tu nie ma żadnych kłótni. Nie kłóciłam się z nikim, nawet nie podniosłam głosu na nikogo od ponad dwóch miesięcy! Wszyscy są tu tacy kochani, tacy mili i zawsze starają się pójść na kompromis. Nikt na nikogo się nie denerwuje, każdy jest szczery 

Jeszcze dodam trochę zdjęć specjalnie dla Iwa, bo on tak bardzo tęskni, że nie może czytać moich całych wpisów, bo aż łzy mu napływają do oczu, więc tylko ogląda zdjęcia. (śniłeś mi się dziś!)



siostry!


 dla Iwa, żeby był zazdrosny

 dobra koniarka ze mnie



-Trzymaj się. Jestem z Ciebie dumny.
:)

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

aaaa! kocham Amerykę <3 jejku, przez Twojego bloga jeszcze bardziej tęsknię do wszystkiego, co amerykańskie :) dzięki, Tina :)

czaapi pisze...

kto Ty :O

Anonimowy pisze...

Tina, może zacznij regularnie wstawiać wpisy na bloga, co ?

Anonimowy pisze...

myślisz, że ona ma tam czas?! to jest Ameryka, kochana/ny, Ameryka ;) i to nie jest sarkazm

czaapi pisze...

dziękuję! :)