środa, 28 marca 2012






















Pisałabym tu częściej, gdybym miała czas, a tego niestety brakuje.

Wróciłam z nart i w poniedziałek musiałam napisać sprawdzian z matmy, angielskiego i niemieckiego, a we wtorek z historii i chemii.

W sobotę St. Patrick’s Day, co w sumie polega tylko na ubraniu czegoś zielonego. Wieczorem poszłyśmy do teatru na koncert, na którym grają okoliczne zespoły (głównie ludzie z liceum). Co roku organizuje to Luke, który jest teraz na wymianie w Szwajcarii, więc jego znajomi zrobili to dla niego.

W niedzielę Ruth i Georgi wyprawiali swoje 18 i 19 urodziny, więc upiekłyśmy z Alex babeczki.

We wtorek pogoda zaczęła się psuć, były burze i tylko 12’C. W środę o 17 wyjechałam z moją drugą host rodziną do St. Louis. Spędziliśmy noc u ich rodziny i następnego dnia o 8 (!!!) poszliśmy zobaczyć Arch. Weszliśmy do malutkiego pomieszczenia, które zabrało nas na górę w ok. 2 minuty. Popatrzyliśmy przez okna kilka minut, zrobiliśmy zdjęcia i zjechaliśmy z powrotem na dół. Poszliśmy na chwilę do muzeum w tym samym budynku i wróciliśmy do samochodu.
Zjedliśmy lunch i ruszyliśmy do centrum nauki. Był to ogromny budynek z przedmiotami i informacjami z każdej dziedziny nauki. A na powitaniu wielki baner z napisem ‘π = 3.14159265’...
Następnym punktem wycieczki były zakupy. Potem zaczęłam się źle czuć i miałam tylko nadzieję, że następnego dnia będzie lepiej. Wróciliśmy do ich rodziny i od razu poszłam spać. Rano było trochę lepiej, tylko miałam trochę opóźnione ruchy. Ok. 8 wyjechaliśmy do Jeff City na meeting. Musiałam czekać 7 godzin w hotelu z Alberto z Ekwadoru, bo spotkanie zaczynaliśmy dopiero o 16, ale potem nie miałby mnie kto zawieźć. Wykorzystałam ten czas na skejpa i plotkarę. Pierwszy przyjechał Fede i od razu atmosfera się poprawiła. Potem musieliśmy odpowiadać na pytania zadawane nam przez innych Rotarian i się przedstawić. Kiedy Maya powiedziała, że jest z Austrii, ktoś do niej
-Ooo, naprawdę?! Mam znajomego w Nowej Zelandii!
No tak.. Ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że to fajnie.
O 17 poszliśmy postrzelać.

Potem pojechaliśmy do domu naszej oficerki i zamówiliśmy pizzę, która była moim pierwszym posiłkiem od lunchu poprzedniego dnia. Po jakimś czasie doszli do nas Amerykanie, którzy jadą na wymianę w przyszłym roku. Jeden z nich udawał mądrego i cały czas mówił o tym, jak to on kocha jego przedmiot w szkole ‘Historia II Wojny Światowej’ i że uczy się dużo o Polsce, po czym dodał ‘też chciałbym umieć mówić po niemiecku’ i nie chciał uwierzyć, że my mamy swój język. Potem spytał się dziewczyny z Austrii, czy adoruje Hitlera.
O północy zaśpiewali mi Sto Lat po angielsku, hiszpańsku, włosku, niemiecku i francusku. Następnego dnia wstaliśmy o 6 (...), bo mieliśmy wyjeżdżać na meeting o 6.30. Niestety u mnie ‘wyjeżdżać’ jest bardziej jak ‘zbierać się do wyjścia’ i myślałam, że każdy tak ma, więc musiałam się spieszyć, bo wszyscy na mnie czekali. Zeszłam ze schodów i Giovanni: wyglądasz na zmęczoną. No tak, bo przecież wstanie o 6 w sobotę i w dodatku w moje urodziny zawsze było moim marzeniem. O 7 byliśmy w hotelu na śniadaniu, ale ja znów nie czułam się świetnie, więc nic nie jadłam. Potem przewodnicząca naszego dystryktu nas przedstawiała wszystkim, a przy mnie powiedziała, że są moje urodziny. No i ten niezręczny moment, kiedy 300 osób śpiewa dla Ciebie Sto Lat. Potem na kawę. O 10.10 wszyscy znów śpiewali mi Sto Lat, w kawiarni. Przeszliśmy się jeszcze po mieście, Giovanni kupił sobie brzydkie Tomsy i wróciliśmy do hotelu. Znów musiałam czekać, ale tym razem tylko godzinę. Wróciliśmy do ‘domu’ i na 17 poszliśmy do kościoła. Katolickiego! W sumie dużo się nie różnił od naszego oprócz tego, że wszyscy dostali na wejściu kartkę z wypisanymi formułkami i modlitwami, które mówi się na Mszy no i wszyscy szli do Komunii, którą dawały.. kobiety. Ale poza tym wszystko było takie same i w tym samym porządku (oczywiście z wyłączeniem języka) no i organistka też usypiająca. Wróciliśmy z kościoła i cały dom był ozdobiony balonami, serpentynami i banerami ‘Happy Birthday Tina’. Zjedliśmy kolację, tort, dostałam prezenty, zrobiliśmy zdjęcia i to w sumie na tyle.

W niedzielę wyjechaliśmy przed 10, odwieźli mnie do domu, odpakowałam się, posprzątałam w pokoju i czekałam na Alex, która wróciła około 11.


I w końcu dostałam paczkę od Martyny!

Brak komentarzy: